Zawsze najtrudniejszy jest pierwszy raz. W zdobywaniu ośmiotysięczników, tym bardziej. Jeśli marzysz o wyprawie na ośmiotysięcznik, ale nie wiesz, jak się za ten temat zabrać, to ten artykuł jest właśnie dla Ciebie!
Nie, nie będę tutaj „zanudzać” opowieściami o swoim pierwszym ośmiotysięcznym szczycie. Swoją drogą był to Everest… Ten tekst to raczej vademecum dla tych, którzy chcieliby spróbować swoich sił w Himalajach lub Karakorum. Zakładam, że nie jesteś górskim nowicjuszem, masz doświadczenie na lodowcach i masz już za sobą test na dużej wysokości. Dobrym sprawdzianem przed wyruszeniem w góry najwyższe jest choćby Aconcagua czy Pik Lenina.
Mam też cichą nadzieję, że nie myślisz o ośmiotysięczniku w kategoriach lansu i autopromocji, ważniejsze jest dla Ciebie obcowanie z górami dla siebie, chęć podwyższania swoich umiejętności i wejścia na kolejny etap w swojej górskiej pasji.
Może masz już wybraną górę… Czy tak, czy nie, na początek postaraj się obiektywnie ocenić, jak wygląda Twoje górskie doświadczenie. Jakie masz doświadczenia z przebywaniem na dużej wysokości, pomyśl jak jest z Twoim zdrowiem i kondycją, czy masz zebrane fundusze lub wizję na ich pozyskanie.
Nie zniechęcaj się, jeśli odpowiedź na któreś z powyższych pytań odpowiedzią nie jest entuzjastyczne tak! Może mając jasno określony cel, zmobilizujesz się, żeby dany problem rozwiązać – pójść na kurs, potrenować, na maksa popracować.
Każdy ma swoje prywatne preferencje przy wyborze góry. Dla jednych są to cele sportowe, dla drugich istotne są inne powody. Przy pierwszym ośmiotysięczniku lepiej byłoby skupić się jednak na tym, co jest w zasięgu możliwości. Jeśli chodzi o mnie, zawsze wkładam sobie do głowy, że owszem, chcę wejść na szczyt, ale wyprawa będzie udana, jeśli z niej wrócę, najlepiej jeszcze bez odmrożeń i nie narobię kłopotu ani sobie, ani innym. Nie lubię pytań o łatwe góry, bo uważam że nie ma gór łatwych. Każda w określonych warunkach potrafi pokazać pazur. Jeśli jednak ktoś naciska, to informuję, że wśród ośmiotysięczników opinię „najłatwiejszego” ma tybetański Cho Oyu (8201 m). Niestety, ze względu na swoją popularność, jest to góra obecnie dość droga. Przeciętna cena wypraw to ok. 20 tys. USD. Na dodatek, przez to, że znajduje się w granicach okupowanego przez Chiny Tybetu, zdarza się że Chiny tuż przed wyprawą potrafią zamknąć granicę. Sama miałam taką sytuację, gdy wybierałam się na Cho Oyu w 2012 roku.
Stosunkowo tanie (jak na Himalaje), a zarazem nietrudne na klasycznej drodze (choć zagrożone lawinowo), jest Manaslu (8156 m). Dodatkowym atutem tej ósmej co do wysokości góry świata jest to, że nie nastręcza zbytnich problemów logistycznych. Znajduje się stosunkowo blisko Katmandu, a do bazy można dojść w trakcie tygodniowego trekkingu lub dolecieć helikopterem. Na pewno na początek nie radziłabym wybierać K2 czy Annapurny, czyli gór, które mają najwyższe statystyki wypadków, co rzecz jasna wynika z konkretnych powodów.
Więcej o innych ośmiotysięcznikach przeczytasz tutaj.
Jak jest z Everestem? To że jest drogi (od 30 tys. USD w górę), to wiadomo. Na pewno nie była to najtrudniejsza z moich wysokich gór, ale nie wierz, że to łatwizna i jak się zapłaci, to Cię wniosą. Jeśli ktoś tak mówi, znaczy, że o górach wysokich nie ma pojęcia. Fakt, trudności technicznych na Evereście specjalnie nie ma, ale jest ekspozycja, jest ryzyko śmierci w lawinie, w szczelinie lub pod serakiem. I jest to ryzyko całkiem spore. Na dachu świata są też czynniki, których nie da się uniknąć. Problem stanowi niska temperatura i wysokość.
Jedno jest pewne – jakiego ośmiotysięcznika nie wybierzemy i tak łatwo nie będzie, zapłacimy dużo pieniędzy, a czy wejdziemy na szczyt… Na to nie ma nigdy żadnej gwarancji. Poza tym zawsze trzeba się liczyć z tym, że można z wyprawy nie wrócić.
Z drugiej strony – dlaczego miałoby się nie udać?
Każda góra ma konkretny okres, kiedy mamy szansę na optymalne warunki. Fakt, wtedy zezwolenia na jej zdobywanie są najdroższe, droższe niż w innych okresach, ale chyba warto zapłacić więcej i mieć szansę na szczyt, niż przyoszczędzić i od razu skazać się na przegraną.
Przykładowo, wyprawy na Everest czy Lhotse odbywają się w kwietniu-maju, mimo że jesienią też można teoretycznie tam jechać. Ten pierwszy termin obiecuje lepszą pogodę i więcej szans na powodzenie akcji. Dla odmiany statystyki skutecznych wejść na Manaslu wskazują, że na „górę ducha” najlepiej wybrać się we wrześniu. Wiosną zakończonych sukcesem wypraw jest zdecydowanie mniej.
Warto pamiętać, że w głównym sezonie będzie najwięcej chętnych na szczyt. Jeśli więc lubimy samotność, lepiej wybrać inną porę albo inną górę, być może niższą, co nie musi znaczyć, że mniej ambitną.
I jeszcze jedno… Na wyprawy w najwyższe góry trzeba mieć czas. Dotarcie do bazy, aklimatyzacja, założenie obozów, czekanie na okna pogodowe sprawiają, że wyprawy trwają miesiąc lub dwa. To wymaga takiego ułożenia sobie spraw rodzinno-zawodowych, żeby na wyprawie nie stresować się, że wszystko się przeciąga i trzeba zrezygnować z szansy na szczyt, bo mamy na głowie pilne sprawy firmowe czy rocznicę ślubu. Góry nie zrozumieją, że się nam spieszy. Mało tego, pośpiech może przełożyć się na błędne i tragiczne w skutkach decyzje.
Oto zestawienie, ile czasu trzeba przeznaczyć na konkretne ośmiotysięczniki. Z niego dowiesz się, kiedy jest sezon na zdobywanie konkretnej góry i ile dni wymaga droga do bazy (na podstawie danych z agencji Seven Summits Trek).
Nazwa ośmiotysięcznika | Wysokość | Państwo na terenie którego prowadzona jest akcja górska | Sezon wypraw | Czas trwania wyprawy | Czas dotarcia z Katmandu lub Islambabadu do bazy |
Mt Everest od strony nepalskiej (południowej) | 8848 m | Nepal | wiosna | 60 dni | 7 dni treku (piewszego dnia krótki lot samolotem) |
Mt Everest od strony tybetańskiej (północnej) | 8848 m | Tybet (Chiny) | wiosna | 58 | 5 dni (pierwszy dzień – przelot do Lhasy i 4 dni jazdy samochodem) |
K2 | 8611 m | Pakistan | lato | 52 | 11 dni (w tym lot samolotem, 1 dzień jazdy samochodem i 7 dni treku) |
Kanczendzonga | 8585 m | Nepal | wiosna | 52 | 13 dni (samolot, jazda, 10 dni treku) |
Lhotse | 8516 m | Nepal | wiosna | 57 | 7 dni treku (1 dnia krótki lot samolotem) |
Makalu | 8485 m | Nepal | wiosna /jesień | 50 | 8 dni (1 dzień samolot i jazda samochodem, 7 dni treku) |
Cho Oyu | 8201 m | Tybet (Chiny) | wiosna /jesień | 45 | 5 dni (dojazd samochodem) |
Dhaulagiri | 8167 m | Nepal | wiosna /jesień | 50 | 7 dni (w tym pierwszego dnia przelot samolotem, 1 dzień jazda, 5 dni treku) |
Manaslu | 8163 m | Nepal | jesień | 40 | 8 dni (1 dzień jazdy, 7 dni treku) |
Nanga Parbat | 8125 m | Pakistan | lato /jesień | 40/50 | 3 dni (2 dni jazdy + 1 dzień treku) |
Annapurna I | 8091 m | Nepal | wiosna /jesień | 41 | 3 dni (1 dzień lot samolotem, 1 dzień dojazd, 1 dzień lot helikopter) |
Gasherbrum I | 8080 m | Pakistan | lato | 50 | 11 dni ( w tym przelot samolotem, 1 dzień dojazd, 7 dni treku) |
Broad Peak | 8051 m | Pakistan | lato | 52 | 11 dni ( w tym przelot samolotem, 1 dzień dojazd 7 dni treku) |
Gasherbrum II | 8034 m | Pakistan | lato | 50 | 11 dni ( w tym 1 dzień przelot samolotem, 1 dojazd, 7 dni treku) |
Shisha Pangma | 8027 m | Tybet (Chiny) | wiosna /jesień | 37 | 5 dni (jazda samochoem) |
Powyższe pytanie to tylko prowokacja, bo organizowanych zupełnie samodzielnie wypraw na ośmiotysięczniki po prostu nie ma. Nie ważne czy chodzi o najbardziej cenionych himalaistów świata, czy kogoś kto dopiero zaczyna działania w górach wysokich. Nie ma i już, bo to się po prostu nie kalkuluje. Chodzi nie tylko o kasę, ale także o czas, stres, czy energię, którą lepiej zużyć na co innego. Co do finansów to prosty przykład – jeszcze do niedawna zezwolenie na Everest załatwiane dla jednej osoby kosztowało 21 tys. USD, ale przy grupie wspinaczy cena spadała do 10 tys. za osobę. Jak widać zamiast jechać w pojedynkę, lepiej było zgłosić się do agencji, która zbierała ekipę, w której i tak każdy prowadził akcję górską według swojego planu.
Przy większej liczbie osób lepiej rozkładają się koszty wszystkiego – logistyki, organizacji i prowadzenia bazy, transportu, jedzenia, utrzymania obowiązkowego oficera łącznikowego, opłat choćby za znoszenie śmieci. Poza tym, ludzie prowadzący lokalną agencje najlepiej wiedzą co, jak i z kim załatwić. Nam trudno połapać się w lokalnych układach.
Agencji organizujących wyprawy jest mnóstwo. Wystarczy wpisać do wyszukiwarki nazwę góry i dopisać „expedition”. Dla większości z nas do najważniejszych kryteriów wyboru agencji należeć będzie zapewne cena, ale nie dajmy się na nią skusić zbyt szybko. Koniecznie trzeba przeanalizować, co w niej jest zawarte, porównać oferty konkurencji, podpytać wśród wspinaczy, jaką dana agencja ma opinię.
Na pewno wybrać agencję, z którą ktoś ze znajomych już był i która ma doświadczenie w wyprawach na daną górę. Przy najtańszych agencjach nie zaszkodzi być lekko podejrzliwym. To nie znaczy, że z założenia są one złe. Czasem może okazać się że początkująca agencja wręcz bardziej się stara i dba o klienta. Warto jednak zawsze zastanowić się, z czego te niższe ceny wynikają. Podczas wyprawy na Everest świadomie, z braku funduszy, wybrałam najtańszą agencję, ale wiedziałam, że będzie to wybór oznaczający „coś za coś”. Co zapamiętałam z tamtej wyprawy? Choćby bardzo słabe wyżywienie w bazie.
Kolejne pytanie – czy decydować się na agencję organizującą małe, kameralne wyjazdy, czy lepiej jechać z dużą, mającą wielu klientów? Od pewnego czasu stawiam na wersję drugą, uznając, że liczne znajomości bazowe dają mi większy komfort psychiczny po wyjściu w górę. Poza tym, w razie problemów większa agencja ma lepsze możliwości ich rozwiązania. Podrze się namiot? Nie ma problemu, mogę przenocować w innym, należącym do mojej agencji. Zabrakło mi gazu? Skorzystam z ich zapasu. Na Manaslu zapomniałam z bazy komunikatora satelitarnego. Kilka godzin później wychodzący w górę Szerpa z mojej agencji przyniósł mi go.
Nie ma co kryć, wyprawy na ośmiotysięczniki to dla przeciętnego zjadacza chleba ogromny wydatek. Zacznijmy od tego, że zwykle z ceny wyjściowej można próbować coś zbić, choć też nie oczekujmy cudów. Agencja to nie instytucja charytatywna, która marzy, by nam zrobić przyjemność, lecz firma, która musi się utrzymać. Oczywiście jeśli jesteśmy stałymi klientami, szanse na upusty są większe.
Agencje podają zwykle cenę w wersji basic climb/base camp service oraz full board service/ full price. Pierwsza oznacza organizację wyprawy do bazy – załatwienie formalności, odbiór z lotniska, zakwaterowanie po przyjeździe, koszty związane z naszym dotarciem do bazy i dostarczeniem sprzętu oraz pobyt w bazie, rozumiany jako gwarancja namiotu i jedzenia. W wersji full dochodzi całość kosztów, także za to, co jest powyżej bazy. Tylko właśnie – co konkretnie obejmują te koszty? Zanim wpłacimy zaliczkę, lepiej wszystko doprecyzowywać, bo to, co ma na myśli agencja, a jakie są nasze oczekiwania, może się znacznie różnić.
Oto kilka pytań które warto zadać.
Niestety, to co zapłacimy agencji, to nie koniec naszych wydatków. W ramach dodatkowych kosztów dochodzą jeszcze:
Przymusu płacenia za opiekę powyżej bazy nie ma. Jeśli ma się swoją ekipę, to na łatwiejszych ośmiotysięcznikach z pomocy Szerpy, czy jak to się mówi w Pakistanie – HAP-a (High Altitude Porter), można zrezygnować. Jeśli jesteśmy zupełnie sami, może warto zainwestować w towarzystwo kogoś bardziej doświadczonego?
Poziom opieki zależy od umowy i oczywiście zapłaconych pieniędzy. Przy większych kwotach Szerpa/HAP może robić za nas wszystko: odciążyć w noszeniu, rozstawiać namiot, gotować, nawet wpinać w poręczówki. Przy mniejszych kwotach będzie po prostu wspinaczkowym towarzyszem.
Na Evereście z prywatnego Szerpy zrezygnowałam, ale na Lhotse – które jest niższe, lecz trudniejsze od Everestu – uznałam, że choćby z uwagi na spadające w kuluarze kamienie, wolę mieć jakąś bratnią duszę, która w razie czego mi pomoże. Namiot rozstawialiśmy razem, gotowaliśmy oddzielnie, choć on korzystał z mojej maszynki, a ja z jego gazu. Na pomoc w noszeniu liczyć nie mogłam. Raz poprosiłam o odciążenie, jednak w odpowiedzi Rima wyjaśnił, że dostał jakiś agencyjny ładunek do wniesienia. Trzeba jednak przyznać, że psychicznie jego obecność wiele dla mnie znaczyła.
Z drugiej strony, nie przeceniajmy Szerpów/HAPów. Im też się może trafić słaby dzień, oni też mają problemy z aklimatyzacją, różnie też bywa z ich troską o klientów. Dodatkowym problemem może być komunikacja. Wielu z nich nie zna angielskiego. Warto brać pod uwagę, że Szerpa Szerpą, ale może być sytuacja, że trzeba będzie liczyć tylko na siebie.
Czy używać tlenu z butli, każdy musi sam zdecydować. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że możemy być super przygotowani kondycyjnie i biegać maratony w świetnych czasach, możemy robić w Tatrach najtrudniejsze drogi, ale na wysokości, gdzie jest problem niedotlenienia, i tak mimo wymienionych zasług nasz organizm będzie się buntował. Tlen z butli zawsze coś pomoże i spowolni odmrażanie się, ale cudów też nie oczekujmy… Nie przeniesie nas na poziom morza, nadal będzie nam ciężko, a jeszcze trzeba będzie nosić w plecaku dodatkowy ciężar, bo każda pełna butla to dodatkowe 4 kg!
Jeśli zdecydujemy się na korzystanie z dodatkowego tlenu, agencja jeszcze przed wyprawą zapyta, ile butli potrzebujemy. Oczywiście im więcej zamówimy, tym będzie nam łatwiej, ale przecież jakoś trzeba je do góry wnieść. Poza tym, każda butla słono kosztuje. W zależności od rodzaju i kraju, do którego jedziemy na wyprawę, będzie to koszt od 600 do nawet 1000 USD za butlę. Trzeba pamiętać, że do butli potrzebujemy też maski i regulatora, a za ich wypożyczenie również się płaci.
W kwestiach tlenu zapytaj agencję o to:
Kiedy będziemy już na wyprawie, dostaniemy zamówione butle, sprawdźmy, czy na pewno są na full napełnione. Drugą rzeczą, którą należy z nimi zrobić to podpisać!Tylko wtedy będziemy mieć nad nimi kontrolę. Koniecznie nauczmy się ich obsługi i wymiany. Nawet jeśli idziemy w górę z Szerpą, takie rzeczy powinniśmy umieć, bo nigdy nie wiadomo, co się zdarzy.
Sprzęt na ośmiotysięczniki to temat na oddzielny tekst. Można dyskutować, czy lepszy jest kombinezon, czy kurtka i spodnie (wolę tę drugą opcję, bo uważam że taki układ jest częściej przydatny), jakie śpiwory są optymalne (zwykle zabieram dwa – jeden zostawiam w bazie, drugi krąży ze mną miedzy wyższymi obozami), jaki system rękawic stosować albo czy warto inwestować w ogrzewane bateriami wkładki lub skarpety.
Nie ma natomiast dyskusji, że odzież ma być techniczna, że buty z tych najbardziej zaawansowanych, z wewnętrznym botkiem, że kask, raki, czekan, uprząż z lonżą to konieczność. Wiem, niektórzy negują korzystanie w Tatrach z ósemek, ale to właśnie one stanowią najpopularniejszy przyrząd zjazdowy w wysokich górach. Konieczne będą też karabinki, jumar, zdroworozsądkowo wskazana jest też śruba lodowa. To akurat zestaw podstawowy, na bardziej technicznych drogach dochodzi bardziej specjalistyczny szpej.
Jest jeszcze kilka mniej oczywistych rad, z których możecie skorzystać.
Pakujcie się w torby ekspedycyjne! Wielu początkujących wspinaczy uważa, że w góry powinno się jechać z plecakiem. Owszem, ekwipunek, który sami nosimy najlepiej transportować w plecaku. Jednak to, co oddajemy do noszenia tragarzom, najlepiej pakować w mocne, deszczo- i kurzoodporne torby typu duffel bag.
Konieczna jest butelka na sikanie (choćby taka w stylu Nalgene). Nikt w nocy, czy przy złej pogodzie z namiotu nie wychodzi, trzeba więc nauczyć się załatwiać do butelki. Dla kobiet koniecznym elementem ekwipunku jest więc lejek do sikania.
Warto zabrać ze sobą stare rękawice narciarskie, czy ciepłe rękawice robocze, które przydadzą nam się do szybkich zejść po stromym stoku, kiedy poręczówka trze nam dłoń. Dobrych, czyli drogich, rękawic do takich akcji trochę żal.
Zawsze biorę ze sobą klej typu Superglue/Kropelka. Przydaje się do różnorakich napraw, ale także do zaklejania pękających opuszków palców, co na wyprawach jest częste, niewygodne i bolesne.
Krzesiwo to kolejny obowiązkowy element wyposażenia. Na większych wysokościach zapalniczki przestają działać, zapałki zawilgotnieją, a kiepsko by było, gdyby kuchenka turystyczna nie dała się uruchomić.
Taśma (tzw. silver- czy powertape), która przyda się do zaklejenia dziury w puchowej kurtce, w namiocie, czy w uszkodzonych rakami butach.
Niezbędna jest ochrona na nos, czyli specjalny „nosek”. Można go kupić albo zrobić choćby z folii aluminiowej. Rany poparzonych nosów to dość częsty u wspinaczy widok.
Stopery do uszu! Bardzo przydatne, gdy współspacz chrapie, kręci się, bo nie może spać, albo gdy denerwują nas schodzące w dali lawiny.
Deksametazon w tabletkach i zastrzyku. Z tym może być problem, bo lekarze nie chcą wypisywać tego leku, a prawda jest taka, że tzw. deksa może uratować życie albo nam, albo komuś.
Wiem, na pewno nie wyczerpałam tematu, ale liczę, że jednak trochę już ułatwiłam Ci podejmowanie decyzji. Liczę, że coraz więcej osób odważy się na przygodę na ośmiotysięcznikach i zawalczy o swoje marzenia. Trzymam kciuki za udane wejścia – a przede wszystkim bezpieczne powroty z gór i wypraw!