Gdy w listopadzie spadł w Karkonoszach pierwszy śnieg tej zimy, wyjąłem z szafy zestaw bielizny termicznej merino, która czekała na test. Od ponad dwóch miesięcy to element outfitu, od którego zaczynam ubierać się w góry. Nic nie wskazuje na to, byśmy się na siebie mieli pogniewać i nic nie wieszczy, że jest to nasza ostatnia, wspólna zima!
Na warsztat trafił mi się komplet bielizny termo złożony z koszulki merino z długim rękawem 260 Zone LS Crewe oraz leginsów 260 Zone Leggins. To modele z technicznej serii, która zaprojektowana jest do aktywności w warunkach niskich temperatur. Pierwsze przymiarki wprowadziły mnie w pewne zakłopotanie. Od dłuższego czasu jestem fanem przędzy z merynosów i chętnie noszę koszulki merino, ale tym razem czekała mnie niespodzianka. Duża gramatura materiału tych legginsów i koszulki sprawiła, że pierwszy chyba raz poczułem, że mam na sobie jednak wełnę. Mięsisty materiał i dużo ciepła – tak mogę opisać pierwsze wrażenie, gdy dobierałem odpowiedni rozmiar bielizny do testu.
Nowozelandzka marka Icebreaker tworzy odzież z prawdziwą pasją, mistrzostwem i pełną odpowiedzialnością. Nie boję się pisać w takich słowach, bo widać to zarówno w produktach, jak i działaniach marki. Moje doświadczenia z odzieżą tego producenta to raczej opowieść o satysfakcji, dlatego na początku testu przyznam się, że przygodę z tym testem bielizna termiczna na zimę zaczynała na skórze zdeklarowanego entuzjasty. Czy po teście coś się zmieniło…?
Zobacz, co Icebreaker robi dla środowiska – kliknij tutaj.
Koszulka 260 Zone LS Crewe i legginsy 260 Zone Leggins należą do serii BodyfitZONE™. To odzież stworzona w koncepcie, w którym każdy element odzieży ma znaczenie. Bielizna ma zapewnić najwyższy komfort i funkcjonalność, jakiej użytkownik może spodziewać się po bieliźnie termicznej z wełny merino. Tak koszulka, jak i getry termoaktywne, wyposażone są w techniczny krój, którego cechą charakterystyczną są panele o większej sprawności w odprowadzaniu wilgoci. Po wyjęciu bielizny z estetycznych, kartonowych pudełek (zero plastiku!) zacząłem się jej uważnie przyglądać.
Koszulka 260 Zone LS Crewe to jakby połączenie kilku rodzajów merino. Gładko wykończona przędza chroni przód korpusu, plecy i rękawy w okolicy pach i wewnętrznej części rąk otula miły dla skóry i lepiej odprowadzający wilgoć merino-mesh, który w dolnej części pleców i końcach rękawów przechodzi w nieco cieplejszy grid. Wszystko połączone wygodnymi szwami o płaskiej konstrukcji, które zlokalizowane są w wygodnych miejscach. Jak dla mnie majstersztyk!
Leginsy merino 260 Zone Leggins wykonano z identyczną wirtuozerią. Oddychający mesh znajduje się w nich pod kolanami, w kroku i na lędźwiach, tuż pod szerokim i elastycznym ściągaczem dopasowującym się do bioder.
W teorii gramatura merino rzędu 260 g/m2 odpowiednia jest na najzimniejsze warunki. Przy zastosowaniu body mappingu – czyli tworzeniu odzieży tak, by odpowiadała potrzebom ciała – można wykonać z niej odzież, która równie sprawnie chroni termicznie, jak i odprowadza pot.
Wspomniałem już, że po założeniu kompletu bielizny zimowej Icebreaker można poczuć mięsistość tej wełny. Taka obserwacja powodowała we mnie wątpliwości, czy materiał nie będzie zbyt ciepły. W trakcie testu wielokrotnie mogłem się przekonać, że strefy wentylacji dają dużo, a merino jest materiałem, który zachowuje się świetnie zarówno w czasie dłuższych postojów, jak i w czasie naprawdę intensywnych działań. Zestaw bielizny Zone w gramaturze 260 szczerze mogę zarekomendować jako bieliznę termiczną na warunki w temperaturach spadających poniżej zera. Na cieplejsze dni w górach warto wybrać bieliznę o mniejszej gramaturze.
Więcej na temat gramatury i rodzajów bielizny termicznej Icebreaker pisałem tutaj. Test bielizny merino na jesień był natomiast tematem artykułu Beaty Nawrotkiewicz.
Tekst ten piszę na bazie doświadczeń z wielu wycieczek, podczas których komplet bielizny termicznej merino testowany był w bardzo różnych warunkach i przy bardzo różnym stopniu intensywności aktywności. Po leginsy merino i koszulkę z długim rękawem sięgałem zarówno wybierając się na samotne i szybkie rajdy po górach, towarzyszyła mi podczas wypadu na stok narciarski i w czasie przewodnickiej roboty, w której tempo marszu jest spokojniejsze, a odpoczynki częstsze i dłuższe.
Bieliznę testowałem w szerokim spektrum warunków pogodowych. Test zainaugurowałem powitaniem w listopadzie pierwszych śniegów w Karkonoszach, gdy amplitudy temperatur między podnóżem a grzbietem gór były spore i gdy jesień walczyła z zimą. Zdarzało mi się zakładać samą koszulkę w czasie cieplejszych epizodów zimowych i dozbrajać się tym ciepłym kompletem, gdy w najwyższych partiach gór sudeckie wichury i mróz powodowały spadek temperatury odczuwalnej do kilkunastu stopni na minusie. Prawda jest taka, że prawdziwie zimowe warunki przeplatały w tym czasie całkiem jesienne i wiosenne wątki – odwilże, deszcze i ocieplenia. To sprawiło, że set bielizny merino mogłem przetestować w naprawdę różnych warunkach.
Czy to bielizna merino męska, czy damska – jest ona tylko pierwszą warstwą zimowego ubioru. Od razu spieszę wyjaśnić, że bielizną tą nazywamy koszulki i getry termiczne, czyli wszystko to, co Icebreaker nazywa mianem “baselayer”, czyli ubiorem warstwy podstawowej. Zakładane pod tę warstwę bokserki i inne drobiazgi, mieszczące się w kategori “underwear”, to zupełnie inna bajka.
Trzeba też zaznaczyć, że bielizna termo to warstwa, która praktycznie zawsze występuje z innymi warstwami. Wyjąwszy nieliczne wyjątki, to odzież, która ma dać komfort przy skórze, chronić ją zarówno przed przegrzaniem i wilgocią, jak i w sposób podstawowy dodawać izolacji.
W kwestii lekkiego ogrzewania i transportu wilgoci testowany komplet bielizny merynos sprawdził się świetnie. W zależności od panujących warunków uzupełniały go kolejne warstwy. Najczęściej była to bluza stretch, kamizelka, lekki softshell, kurtka puchowa i lekki hardshell. Wszystkie te warstwy ubierałem w różnych konfiguracjach.
Sztuka chodzenia po górach to w dużej mierze sztuka ubierania się i zdejmowania warstw. Wychodzę z założenia, że operowanie warstwami ubioru to jedna z kluczowych rzeczy w utrzymaniu komfortu i termicznego bezpieczeństwa. Trudność w przypadku bielizny termo polega na tym, że jest to zazwyczaj warstwa, którą nie operuje się w czasie wycieczki. Bieliznę termiczną – drugą skórę outdoor – zakładasz rano i ściągasz po powrocie z wycieczki.
Komplet bielizny termicznej Icebreaker w tej kwestii sprawdził się kapitalnie. Dobór kolejnych warstw bądź rezygnacja z nich pozwalała mi praktycznie zawsze utrzymać optymalną termikę. W czasie pierwszej wycieczki, która miała miejsce w Karkonoszach, bielizna Icebreaker merino nie miała łatwego zadania. Na starcie musiała odpowiednio szybko transportować wilgoć na zewnątrz mierząc się zarówno z dodatnimi temperaturami, jak i forsownym zdobywaniem wysokości. W górze, gdy temperatury były na kilkustopniowym minusie, miała z kolei zapewnić ciepło, bo do plecaka nie wskoczyła na ten wypad żadna kurtka zimowa typu puchówka czy primaloft. Jak się okazało, na trasie o długości około 25 km i przy około 1300 metrach podejść i tylu samo zejść, komplet zdał pierwszy test celująco. Podczas najbardziej forsownych momentów wycieczki (na przykład podejście Obří Důl – Przełęcz pod Śnieżką) wystarczał zestaw złożony z koszulki merino i kamizelki.
Najtrudniejszy test na zimno komplet zdawał paradoksalnie w dużo niższych górach. Wypad narciarski na przełęcz Sokolą w Górach Sowich był dla bielizny też dobrym sprawdzianem. Nocnemu szusowaniu towarzyszył silny wiatr i opad śniegu. Leginsy merino uzupełniały spodnie Milo Brenta, a koszulkę termiczną uzbroiło aż kilka warstw: bluza (Patagonia, R1), kamizelka polarowa, kurtka puchowa (Rab, Microlight) i softshell (Rab, Torque). Rezultat – komfortowo przy zjazdach i naprawdę ciepło w kolejce do wyciągu, a także w czasie wjazdu orczykiem.
Zimowa bielizna termiczna nie ma łatwego zadania. Z jednej strony oczekuje się od niej dodatkowej warstwy ciepła, z drugiej, pragnie się, by z szybkością radziła sobie z odprowadzaniem wilgoci. Jak wiadomo w szybkim jej transportowaniu z dala od skóry wyspecjalizowane są specjalne włókna syntetyczne. Mimo tego sądzę, że zimowa bielizna termiczna Icebreaker i w tej kwestii nie ma się czego wstydzić.
Leginsy i koszulka marki Icebreaker z tym zadaniem poradziła sobie świetnie. Zaskakującą skuteczność w utrzymywaniu skóry w suchości wykazywały panele zlokalizowane na ciele tam, gdzie ciepła i potu wydziela się najwięcej. Przy sporym wysiłku można było doświadczyć jak przędza merino dobrze odprowadza wilgoć w tych miejscach. Co więcej, tuż przy skórze ani razu nie udało mi się poczuć chłodu, jaki znany jest mi z noszenia syntetycznych leginsów i koszulek thermo.
Chyba najtrudniejszym testem dla oddychalności bielizny merino była jedna z karkonoskich wycieczek, podczas której przyszło mi trawersować Wielki Szyszak przy mrozie, wietrze o prędkości 65-70 km/h i nawianych zaspach, z których kilka łatwiej było pokonać na “czterech łapach” niż brnąc w śniegu po pas. Zdejmowanie warstw ze względu na przenikliwy wiatr nie wchodziło w grę, a wygrzebywanie się z zalegającego miejscami kopnego śniegu wymagało nie lada wysiłku. Nie pamiętam, by komplet thermo w drodze do powodował wówczas dyskomfort. Po przyjściu do schroniska Pod Łabskim Szczytem zauważyłem jednak, że merino jest zauważalnie wilgotne, nie pachnie brzydko, ale delikatnie czuć je mokrą wełną. Obserwacja ta nie była zbyt długa… Kilka chwil wystarczyło, by nadmiar wilgoci odparował!
Atutem testowanego przeze mnie kompletu jest jego bezbłędny design. Ładny wygląd przydaje się po dojściu do schroniska. Komplet Icebreaker nie wygląda jak obcisła piżamka. Po wejściu Pod Łabski Szczyt, do Samotni czy Výrovki, najczęściej zdejmowałem wierzchnią odzież, pozostając w świetnie skrojonej i wyglądającej po prostu na techniczną odzież koszulce.
Co ważne, będąc pod dachem i siedząc z przyjaciółmi nad knedlem lub zupą, nie odczuwałem, że bielizna termiczna merino Icebreaker grzeje zbyt mocno. Jak się okazuje pogłoski o cudownych właściwościach merino, które w zimnym grzeje, a w ciepłym środowisku izoluje i utrzymuje przy ciele komfortową temperaturę, nie były wcale przesadzone.
W przewodnickim fachu często nie dreptasz w swoim tempie, czasem czekasz na grupę, a czasem sam jesteś powodem dłuższego postoju na szlaku. Tyle jest przecież w górach do opowiedzenia! Zestaw bielizny termoaktywnej Icebreaker towarzyszył mi również wówczas, gdy miałem przyjemność gościć w górach z wycieczkami. I w tym przypadku mogłem cieszyć się uniwersalnym spektrum właściwości, jakie ma wełna merino. Szybko przekonałem się, że ta bielizna naprawdę pozwala czuć się komfortowo i w marszu, i na postoju.
Pamiętam też sytuację, w której komplet merino musiał przyjąć na siebie główny obowiązek ochrony przed chłodem. Pewien listopadowy świt chciałem przywitać na wieży widokowej na Trójgarbie. W planie był szybki rajd na szczyt, kilka fotek wschodzącego słońca i powrót. Z premedytacją nie zabrałem więc naprawdę ciepłej odzieży. Na szczycie okazało się, że góra skryła się w chmurce i nici z pięknych widoków. Oczywiście liczyłem, że w końcu wszystko się przewieje i sięgnę wzrokiem daleko, aż po linię horyzontu. Czekałem. Postój na wieży przedłużał się i wiązał z dłuższym zmaganiem z kilkustopniowym mrozem oraz potęgującym go i wyziębiającym wiatrem. Nadzieja na widoki okazała się płonna, a cała wycieczka zmieniła się w okazję do testu termicznej ochrony, który bielizna Zone zdała znowu z wyróżnieniem.
Bielizna termiczna Icebreaker merino Zone 260 to więcej niż ciepły i sprawnie oddychający komplet. Bez trudu można wymienić co najmniej jeszcze kilka powodów, za które pochwalić mogę koszulkę i legginsy. W czasie testu wielokrotnie doceniałem detale i cieszyłem się innymi benefitami niż termiczne właściwości. Krótko więc o tych plusach.
Koszulka i legginsy męskie w każdym detalu wykonane zostały bardzo starannie. W czasie wędrówek nigdy nie odczuwałem, by naprzykrzały mi się szwy lub wykończenia takich detali jak mankiety, wykrojony na okrągło kołnierzyk lub wykończenie materiału na brzegach. To ważne, bo bielizna termo jest przecież najbliższa skórze.
Krój i elastyczność materiału to sprawy, o których się zapomina podczas użytkowania. To najlepsza rekomendacja dla elementu odzieży, która ma być jak druga skóra. Niewielki dodatek elastanu ale i właściwości merino sprawiają, że materiał jest blisko skóry, odprowadza wilgoć z każdego niemal zakamarka i w najmniejszym stopniu nie wpływa na ograniczanie motoryki.
Osobna uwaga należy się na temat długości koszulki oraz długości rękawów i nogawek w leginsach.
Koszulka wydaje się lekko przedłużona, co sprawia, że w trakcie aktywności brzeg nie podwija się i nie odsłania ciała. Mankiety koszulki również są długie i wyposażone w otwory na kciuki. Często z tego patentu korzystałem, chroniąc dłonie bardziej przed zmarznięciem. Od razu warto dodać, że mankiety rękawów są też na tyle elastyczne, że trochę wyższe podciągnięcie rękawa w stronę łokcia również wchodzi w grę. Taki zabieg pozwala uzyskać dodatkowe wentylowanie.
W leginsach wyróżnić trzeba szeroką gumkę w pasie. Rolowanie, a tym bardziej zsuwanie się to przypadki, których nie doświadcza się zakładając testowane getry merino. Odpowiednia jest także długość nogawek, które bez wysiłku można połączyć ze skarpetami o zwykłym profilu.
Wspominałem już o sprawnym odprowadzaniu wilgoci. Dość jeszcze dodać, że delikatniejszy i lepiej oddychający materiał pod pachami w koszulce, czy w legginsach u zgięciu kolan, nie wykazały podczas testu mniejszej trwałości. Po wielu wycieczkach materiał w tych miejscach wygląda wciąż tak samo, jak wtedy gdy nowy zestaw wyjąłem z pudełka. Z pewnością ząb czasu i trudy outdooru odcisną znak na materiale
To pewnie kwestia osobistych odczuć, ale chętnie podzielę się swoimi. Jak zaznaczyłem materiał jest bardziej wełniany niż znany z produktów takich jak koszulki merino na lato, co tuż po założeniu można odczuć. W zależności od wrażliwości skóry pewnie może to być silniejsze lub słabsze wrażenie. W moim przypadku merino nie podrażniało zupełnie skóry, a tym bardziej nie gryzło. Zaraz po założeniu kompletu czułem się tak naturalnie, jak po założeniu na skórę bawełnianego t-shirtu.
Last but not least – osławiona antybakteryjność merino. Myślę, że to wyznanie przy merino nikogo nie zaskakuje. Komplet nie nadawał się do prania po każdym wyjściu w góry! Materiał nawet po znacznym wysiłku nie przenikał zapachami, a ja nie miałem oporów, by założyć zestaw bielizny merino na kolejną wycieczkę bez prania. W kwestii tej oczywiście ważny jest zdrowy rozsądek i dbałość o wełnianą odzież. O ile nie prałem za każdym razem bielizny przed następną wycieczką, o tyle zawsze stosowałem prosty i znany fanom merino patent. Biorąc kąpiel rozwieszałem koło prysznica getry i koszulkę, by naciągnęły wilgoci, a potem solidnie przeschły. W ten sposób wełna merino wykorzystywała swe zdolności antybakteryjne i właściwość do tak zwanego samooczyszczania się. To przewaga merino, której nie mają syntetyczne koszulki termoaktywne.
Koszulka 260 Zone i legginsy na trwałe wskakują do mojej zimowej cebulki. Po sprawdzeniu prognozy, utwierdzeniu się, że słupek rtęci zejdzie na minus, to właśnie od tego elementu zaczynam ubierać się w góry! Jestem głęboko przekonany, że przed nami wiele wspólnych przygód na turystycznym szlaku i niejedna wyrypa na skiturach!