Każdy wspinacz wie, jak ważne są odpowiednie warunki pogodowe w walce o przejście upragnionej drogi. Trudne projekty obnażają bezlitośnie nasze słabości. To jednak nie wszystko. Im trudniejsza droga, tym więcej elementów ma znaczenie. Dyspozycja dnia, samopoczucie, jedzenie i wilgotność powietrza decydują często o sukcesie lub kolejnej porażce. O ile nad wieloma aspektami możemy pracować, o tyle na pogodę nie mamy wpływu. Możemy natomiast zaplanować wyjazd i wybrać taki rejon, który w określonej porze roku zapewni nam optymalne warunki do kolekcjonowania „życiówek”.
Wspinanie to ciągłe decyzje. Im szybciej nauczymy się podejmować takie, które przybliżają nas do upragnionego celu, tym mniej frustracji z nieukończonych projektów. Z doświadczenia wiem, że najlepiej wspina mi się w temperaturze 17-19° C, dlatego zdecydowałam, że w okresie letnim trenuję na ściance wspinaczkowej i jeżdżę w skały weekendowo. Późna jesień, zima lub wczesna wiosna to dla mnie czas na długi wyjazd „po cyfrę”.
Nawet niewielkie doświadczenie wspinaczkowe uczy tej prostej zasady, że w lecie wspinamy się w cieniu. Prawie każdy przewodnik informuje, kiedy dany sektor jest nasłoneczniony, a kiedy pojawia się upragniony cień. Rozgrzana skała jest prawdziwą torturą dla naszych opuszków. Spocone palce w kontakcie z ostrymi chwytami są dosłownie obdzierane z drogocennej dla wspinacza skóry. Po dwóch mocnych próbach na projekcie gwarantuję wam, że nie przytrzymacie już żadnego chwytu. Ból na to nie pozwoli. Latem wybierajcie skały schowane głęboko w lesie, najlepiej blisko rzeki, żeby odczuć dobrodziejstwo chłodnych powiewów wiatru.
Na początku mojej „kariery” wspinaczkowej nie wierzyłam, że można się wspinać w grudniu. Jak większość żółtodziobów miałam zakodowane, że sezon na wspinanie z liną w skałach trwa od kwietnia do września. Pierwszy wyjazd do Margalefu w 2015 roku wzbogacił mnie w doświadczenie, dzięki któremu mogę rekomendować wszystkim wspinanie zimą w Hiszpanii. Nasłonecznione sektory, w kierunku których nikt nie patrzy w lecie, nareszcie są dostępne. Piękny mur skalny o nazwie Espadelles oferuje zróżnicowane drogi na każdym poziomie. Naciekowe formacje zapierają dech w piersi. Właśnie wtedy można wspinać się na nich i to nawet w ubraniu typu koszulka z krótkim rękawem. Podobne warunki panują zimą w pobliskiej Siuranie, czy nieco dalej położonej Olianie. Jeżeli nie wierzycie mojej opinii, sprawdźcie, gdzie się wspinają największe sławy światowego wspinania w sezonie zimowym.
Jadąc zimą w skały, bardzo ważne jest mieszkanie. Nie polecam spania na campingach. Piotrek doświadczył kiedyś „męskiego wyjazdu” pod namioty, na którym wszyscy walczyli każdej nocy o przetrwanie. Tym wszystkim, którzy choćby pomyśleli o spaniu zimą na campingu – odradza. Temperatura wieczorami potrafi spaść do -11°C. Gotowanie w rękawiczkach jest prawdziwym wyzwaniem. Jakość snu jest nieporównywanie gorsza, przez co nie masz możliwości zregenerować się przed kolejnym dniem wspinania. Szczerze polecamy wynająć przytulne mieszkanie, gdzie można w cieple spędzić wieczór, zjeść kolację przy stole i wyspać się w łóżku.
Dzień w grudniu jest niezaprzeczalnie krótszy. Do godziny 11:00 jest zimno, podnosi się mgła i nie ma się wcale ochoty wychodzić z ciepłego domu. Kiedy słońce jest już wysoko można ruszać w skały. Taki rytm nie stanowi dla nas żadnego problemu. Rankiem można delektować się w spokoju kawą i przygotować bez pośpiechu jedzenie na cały dzień.
Od lat wspinamy się z Piotrkiem, dzieląc dzień na pół tzn. najpierw ja, potem on. Może dlatego nie odczuwamy, że mamy za mało czasu na nasze projekty. Jeżeli znajdzie się wspinacz, dla którego trzy godziny w ciągu dnia to za mało, może wybrać system „jeden na jeden”: pierwszego dnia wspina się jedna osoba, drugiego druga.
Liczne wyjazdy w skały, niezależnie od pory roku, nauczyły nas pakowania się na każdą ewentualność. Poniżej lista rzeczy dla mnie absolutnie niezbędnych:
Nie samym wspinaniem człowiek żyje. Co w takim razie robić, gdy wypada nam dzień restowy? Mamy kilka sprawdzonych propozycji:
Lleida – średniej wielkości miasto, w którym znajdziemy różnorodne sklepy i restauracje. Na osoby, które lubią zwiedzać czekają: Stara Katedra (La Seu Vella), pozostałości arabskiej twierdzy Suda, która została przerobiona na zamek królewski; Pałac Paerii; Zamek Gardeny (zbudowany przez templariuszy).
Tarragona – niewątpliwą atrakcją jest piękna plaża! Poza tym możena tu zobaczyć: duży port morski, rozległy kompleks archeologiczny Passeig Arqueològic, w którym znajdują się zabytki z czasów rzymskich. Dzięki tym znaleziskom Tarragona została wpisana w 2000 roku na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Warto też obejrzeć imponujący akwedukt rzymski, zwany diabelskim mostem.
Cornudella de Montsant – urokliwe miasteczko w sąsiedniej dolinie. Jest to również dobra baza noclegowa, dla wspinających się w Siurannie. Spragnionych nowości w sprzęcie wspinaczkowym oraz modzie ucieszy fakt, że jest tam sklep wspinaczkowy. Smakosze hiszpańskiego wina mogą wybrać się tam na degustację do lokalnej winnicy.
Barcelona – tego miejsca nie trzeba zachwalać! Nie porwę się na wypisywanie wszystkich atrakcji, które oferuje stolica Katalonii. Jestem pewna, że każdy znajdzie dla siebie coś innego.
Nie jestem szczególną fanką Świąt Bożego Narodzenia w polskim wydaniu. Wszechogarniający szał zakupowy, generalne sprzątanie każdego zakamarka w domach i gotowanie całymi dniami tylko po to, żeby siedzieć trzy dni przy stole i jeść? Nie, dziękuję. Nigdy nie zapomnę kameralnej Wigilii w Margrafie przy kominku i daniach, które nie miały nic wspólnego z tradycją. Sylwester po tej pamiętnej Wigilii spędziliśmy na malutkim ryneczku w Cornudella de Montsant. Towarzyszyli nam wspinacze z całego świata, w kolorowych kreacjach, ozdobionych fikuśnymi wzorami od magnezji (nikt się szczególnie nie przebierał po wspinaniu). Nie znaliśmy się, ale wszyscy składali sobie życzenia, częstowali się winem i słodyczami. Jeżeli nie wyobrażasz sobie Świąt poza domem, kompromisem będzie np. wylot pierwszego dnia świąt wieczorem i pobyt do Nowego Roku to udany kompromis – wspinacz szczęśliwy i rodzina spokojna.
Niezależnie od rejonu w Hiszpanii usłyszysz to magiczne słowo: tranquilo (spokojnie). Można rzec, że to podstawa filozofii życia Hiszpanów. Każdy nasz wyjazd do słonecznej Katalonii uczy nas na nowo spokoju. Podczas wspinania i w codziennych czynnościach trzymamy się tej zasady.
Mogę zaryzykować stwierdzenie, że każdemu przyda się taka lekcja. Pędzimy w pracy, w domu, na treningach. Dlatego warto sobie powtarzać: tranqulio. Ta sentencja niczym tarcza potrafi chronić nasze zdrowie i dobry humor. Gdy po grudniowym wspinie w Hiszpanii wracamy do mroźnej, zasypanej śniegiem Polski, jesteśmy naładowani słońcem i optymizmem. Jesteśmy gotowi na wyzwania, które czekają nas w nowym sezonie. Często już wtedy w nasze głowy snują już plan na kolejny wyjazd.