„Bez paliwa rakieta nie poleci” – wywiad z Piotrem Hercogiem
Wywiady

„Bez paliwa rakieta nie poleci” – wywiad z Piotrem Hercogiem

Sławek Nosal / 27 sierpnia 2024

Piotrze, wiem że jesteś człowiekiem wielu pasji. Jeżeli się Tobie bliżej przyjrzeć, to widać że no nie potrafisz usiedzieć na miejscu i podejmujesz się wielu aktywności związanych z górami. Jesteś biegaczem górskim, ratownikiem Grupy Sudeckiej GOPR, organizatorem dużych imprez biegowych, takich jak Dolnośląski Festiwal Biegów Górskich, instruktorem wspinaczki, kiedyś prowadziłeś nawet schronisko górskie. Zdecydowanie nie boisz się wyzwań. Sporo tego, ale jak Piotra Hercoga można określić najprościej.

To nie jest łatwe… nie istnieje łatwa odpowiedź. Zakres tych różnych moich zainteresowań, który wymieniłeś, jest bardzo szeroki. Ciężko tak jednym słowem scharakteryzować się, ale próbując znaleźć jakąś formułę, powiedziałbym, że jestem poszukiwaczem przygód, które można przeżyć na różnoraki sposób: sportowy, podróżniczy, czy jeszcze jakiś inny. To jest chyba taka bardzo szeroka definicja, ale nie jestem w stanie zdefiniować się dokładniej.

Czyli mimo tego, że jesteś uznanym sportowcem, jednym z najbardziej rozpoznawalnych ultrasów w Polsce, to najkrócej rzecz ujmując napędza Cię przygoda, a niekoniecznie rywalizacja?

Tak, chyba dominującym motywatorem jest przygoda. Podróże, poznawanie ludzi i miejsc, przeżywanie wszystkich tych sytuacji jest istotne. Nie ukrywam, gdzieś ten sport i rywalizacja na pewno też, ale coraz częściej zauważam, że to szybkie poruszanie się po górach jest też taką formą z szybszego zwiedzania. Jestem bardzo łakomy wszystkich tych rzeczy, a czasu nie jest mało.

piotr hercog góry stołowe

To prawda, w czasie kilku godzin, biegowo można zrobić takie trasy, na które byśmy poświęcili całodniową wycieczkę. Dzięki temu faktycznie można realizować pasje i nie zaniedbywać obowiązków w dolinach.

Patrząc tak bardzo przyziemnie, to w obecnych czasach mamy coraz mniej tych godzin wolnych. Bardziej sportowe podejście może pozwolić połatać obowiązki i pasje. Taką szybką formę działania można nawet przenosić w góry wysokie. Dzięki szybszemu stylowi działania nie marnujemy czasu na jednym elemencie przez trzy, cztery, pięć tygodni, tylko staramy się bardzo intensywnie realizować plany i przeżywać. Kiedyś dyskutowałem o tym nawet z Andrzejem Bargielem i on – ale nie tylko on, bo jest więcej takich osób z młodego pokolenia – wychodzi także z założenia, że nawet jeśli obieramy poważne, wysokie cele, które wymagają aklimatyzacji, to i tak można całą akcję przyspieszyć, by nie siedzieć, jak kiedyś, przy oblężniczych wyprawach cztery czy sześć tygodni pod jedną górą. Można aklimatyzować się też gdzieś indziej i potem przenosić na główny cel. Dzięki temu przeżywamy więcej.

Zresztą, pozostając przy górach wysokich, mamy dziś więcej możliwości, choćby tych logistycznych, co wpływa na to, że himalaizm się bardzo zmienia. Kiedyś ten „szlachetny”, oblężniczy styl był dominujący, ale to się już zmieniło. Sportowy styl będzie raczej dominował, to jest przyszłość.

Spoglądając jeszcze na moment w przeszłość… Twoja górska pasja i sportowe zacięcie – one zawsze Ci towarzyszyły, czy był jakiś moment, kiedy się to objawiło?

Jak pogrzebię w pamięci daleko – tak do lat młodzieńczych – to myślę, że to się bardzo zmieniało. Na pewno zawsze była chęć odkrywania czegoś nowego i łakomstwo przygód. Od dawna towarzyszył mi jakiś element rywalizacji, bo zanim biegałem po górach, to w moim życiu była piłka nożna i zawody w biegach na orientację. Teraz rywalizacja może traci trochę na znaczeniu, mimo to ten element, by zrobić coś szybciej, zawsze siedzi mi w głowie, czy to na zawodach, czy w bardziej przygodowych projektach.

piotr hercog azores ultra run

No właśnie, biegi górskie to Twoje główne zainteresowanie, ale wcześniej to były rajdy przygodowe, prawda?

Tak, bieganie i zawody dominowało u mnie przez ostatnią dekadę, dziś skręcam po prostu w kierunku szybkiego poruszania się po górach. Przed biegami był czas startów rajdach przygodowych. Przez dziesięć lat startowałem w rajdach i był taki poligon dla mojego organizmu. Oczywiście w tym czasie musiałem podnosić swój poziom sportowy, żeby brać pod uwagę kolejne starty w poważnych imprezach. Budowaliśmy to razem z ekipą, bo to były najczęściej starty zespołowe. Takie starty bardzo dużo nauczyły mnie tego, ile organizm ludzki jest w stanie znieść, pokazały mi gdzie są moje granice, w jakim momencie powinienem czasami odpuścić albo zwolnić. To mi dało później dużą przewagę w tym, jak planować biegi, szczególnie te najdłuższe.

Dziś bardzo dużo osób biega również w górach. Powiedz, czy to jest dla wszystkich?

Z perspektywy wielu lat i wielu spotkań z osobami, które biegają, mogę powiedzieć, że jest to aktywność dla wszystkich. Poruszanie się szybsze po górach, czy to jest bieganie czy marszobieg, jest dla wszystkich. Oczywiście każdy z nas ma inny poziom sportowy i wyjściowy, zupełnie inne doświadczenia kondycyjne. Inaczej musimy zaczynać, natomiast każdy z nas i to bez względu na wiek, może może iść w tę stronę, może popróbować. Nawet może podjąć się startów w zawodach. W większości limity na zawodach są tak duże, że osoba, która szybko chodzi, jest w stanie się w nich zmieścić. Pamiętać należy o jednym. Trzeba sobie tylko takie aktywności dozować, żeby sprawdzać ten swój organizm, na ile sobie możemy pozwolić. Trzeba zaczynać od krótszych dystansów, a gdy czujemy się dobrze wydłużyć dystans lub przyspieszyć. W bieganiu – jak w każdym innym sporcie – trzeba mieć też pewną systematykę. Ona sprawia, że będziemy się czuli coraz lepiej, będzie nam to sprawiać więcej przyjemności i doprowadzi do tego, że z upływem czasu będziemy mogli pozwalać sobie na więcej i więcej.

Ile trzeba poświęcić czasu na bieganie? Ile trenujesz, żeby utrzymać formę?

Planowanie treningu zależy od tego, co chcemy osiągnąć. Znam bardzo wiele osób, dla których głównym celem jest po prostu sprawność. Nawet jeśli startują w zawodach, to wynik jest drugorzędny, robią to dla „fanu”. Spłycając tę odpowiedź, najważniejsze jest żeby dużo się ruszać i podejmować różne aktywności sportowe, nie tylko bieganie. Dwa, trzy razy warto się w tygodniu wybiegać. To nie muszą być dystanse ultra. Inną sprawą jest podejście sportowe i tu zależności jest bardzo wiele. Jeśli o mnie chodzi, biegam od 7, 8 kilometrów do 20, 25 kilometrów. Nie więcej. To wystarczy, by potem pokonywać o wiele dłuższe dystansy, dlatego nie katujmy się. Wszystko należy robić z głową i uzupełniać treningi jakimiś innymi sportami: siłownia, narty biegowe, skitury, wspinanie.

piotr hercog yosemite national park

To bardzo ciekawe, bo może się wydawać, że jeśli chcemy zostać ultrasem, to – na przykład – raz w miesiącu należałoby przebiec dystans ultra…

Teraz obciążenia mam troszeczkę mniejsze, bo nie mam takich częstych i systematycznych planów startowych, ale nawet jak byłem w mojej takiej optymalnej formie, to bardzo rzadko mi się zdarzało przekroczyć dystans 25 czy 30 kilometrów i to raz w tygodniu. Z reguły w czasie tygodnia jeden lub dwa treningi są takie długie, a wszystkie inne to krótkie treningi, ale zróżnicowane. Trzeba bieganie różnicować, bo po pierwsze wtedy nam się nie nudzi, a po drugie bardziej wtedy pobudzamy ciało i organizm efektywniej reaguje na zmiany. W podnoszeniu naszej formy taka zmienność i adaptacja organizmu jest kluczowa.

Warto też powiedzieć, że na zawodach warto biegać dla atmosfery. Biegacze to też część takiej fajnej, górskiej społeczności i fajnych imprez, gdzie po prostu spotykasz innych i przeżywasz emocje. Dla tych emocji się też startuje.

O tak, to prawda biegi górskie mają swoją specyfikę, wokół nich istnieje takie podwórko ludzi, którzy się lubią i lubią aktywności w górach. Na zawodach jest często wyjątkowy klimat, a także już po biegu. Z tymi ludźmi warto się spotkać, podyskutować, czasami po takich rozmowach udaje się wymyślić jakiś kolejny projekt lub wyznaczyć cel, do którego będziemy dążyć, o którym będziemy marzyć. A to jest istotne. Jeżeli ja mam jakiś cel , to bardziej się przykładam na co dzień, by przy ogromie obowiązków zawodowych i domowych wygospodarować jeszcze czas na trening. Lepiej zarządzamy wtedy czasem i ja przynajmniej tak mam, że czym mniej tego czasu, tym potrafię lepiej go wykorzystać i jestem zadowolony, że wszystko jest poukładane. Oczywiście wiele osób ma ciężką pracę i po niej odczuwa zmęczenie. Wielu biegaczy jednak motywuje się, trenuje na takim zmęczeniu i w ten sposób zwiększa pojemność swoich akumulatorów, co później owocuje tym, że organizm może więcej.

Powiedz mi, co jest najtrudniejsze w czasie takich rajdów długodystansowych i biegów ultra? Co jest największym wyzwaniem z Twojej perspektywy?

U każdego może być troszeczkę inaczej, każdy czynnik może powodować myśl o rezygnacji. W początkowym okresie najtrudniejszy był dla mnie brak snu. Często powodem rezygnacji jest suma kilku kluczowych czynników – oprócz braku snu, zmęczenie czy otarcia. Brak sił często powodował u mnie myślenie, że już mam dość i myślałem o rezygnacji. Natomiast z każdym kolejnym rokiem pewne rzeczy dało się wytrenować, a zmęczenie i wysiłek opanować. Prawda jest taka, że z czasem też przyzwyczajamy się do tego, że zmęczenie czy brak snu to nie jest nic skrajnego. Organizm przyzwyczaja się też do bólu, da się to w jakimś stopniu odsunąć. Ten ból oczywiście jest. To nie jest tak, że ktoś, kto szybko się porusza i dużo trenuje, nie ma tego bólu i jest jakimś niezniszczalnym człowiekiem. Brak snu jest nadal elementem, który sprawia trudność i towarzyszy mi przez okres całej tej sportowej kariery. Nie da się tego wyeliminować – głównie przy tych długodystansowych rajdach, bo biegów, w których trzeba się z tym zmierzyć jest mniej. Przez te lata udało mi się poprzesuwać trochę granice i do tych 40 godzin aktywności to dziś daję radę wytrzymać bez snu. To wymagało czasu i wielu doświadczeń. Bardzo dużo siedzi w naszej głowie i po takich doświadczeniach umysł wie, że skoro kiedyś dał radę, to jest to możliwe. Dużo zależy jak się nastawimy do takiego wyzwania.

Tak, głowa to jedno, ale organizm też musi działać jak sprawna maszyna, która potrzebuje paliwa. Czy masz jakąś specjalną dietę?

Bez paliwa rakieta nie poleci! To jest bardzo istotny element. Im wyższy poziom chcemy osiągnąć, tym więcej elementów i szczegółów ma znaczenie. W początkowym okresie wszystko przechodzi, ale gdy wchodzimy na wyższy poziom, to musimy zwrócić uwagę, na wszystko, bo balansujemy na granicy przeciążenia. Trzeba pamiętać, że musi być czas na trening i na odpoczynek, ale też musimy znaleźć czas na dobre odżywianie. To musi być wszystko poukładane, żeby iść do przodu. Szczególnie na takich długich wyprawach, czy startach w biegach, ma bardzo duże znaczenie. Jeśli nie dostarczymy odpowiednich ilości energii, to nasz organizm po prostu stanie. Jeżeli dostarczymy energii źle, to rozstroimy organizm. To jest bardzo częsty problem. Wiele osób, nawet jeśli może się ścigać na dużych dystansach, to często w czasie biegu ma problemy z brzuchem, jedzeniem, z przyjmowaniem pokarmu.

Na co dzień nie mam ściśle określonej diety. Staram się jeść w zrównoważony sposób. Mogę sobie pozwolić na wszystko, ale… omijając oczywiście pewne produkty, rzeczy, czy ilości. Żaden produkt tak naprawdę nas nie zabije, kluczowa jest natomiast ilość tego, co spożywamy. Im bliżej zawodów, czy jakiegoś celu, tym bardziej zwracam uwagę na jedzenie i wybieram starannie produkty. Inną kwestią jest też żywienie w czasie wysiłku. Wtedy wybieramy tylko takie produkty, które są pożywne i sprawdzone. Takie, które dadzą nam energię.

piotr hercig mountain chellenge

Czy w takim razie masz jakiś schemat żywienia w czasie biegu? Czy – na przykład – co określony czas sięgasz po coś? Co zabierasz do biegowego plecaka, a po co sięgasz na punkcie odżywczym?

Każdy bieg ma swoją specyfikę. Najpierw musisz się wczytać, jakie są te punkty i co jaki dystans. Jeżeli mam taką możliwość, staram się omijać bufety i nie eksperymentować w czasie biegu. Oczywiście nie zawsze się da, bo są biegi, w których nie można mieć supportu z zewnątrz. Są jednak też zawody z zakazem takiej pomocy, lub są one w miejscach, gdzie jest ta pomoc niemożliwa. W takim wypadku korzystam z punktów i wiem, że na nich mogę pozwolić sobie przede wszystkim na płyny – wodę, izotoniki – a z jedzenia to zazwyczaj są owoce. Coś do jedzenia zwykle także sobie niosę, ale tu ważny jest kompromis, bo każde pół kilograma ma duże znaczenie na wynik sportowy. Przygotować sobie można zatem pewien, niewielki zapas w lekkiej formie. Izotoniki, żele, musy, batoniki, to są takie produkty. Ważne, żeby nie zabierać tylko takich produktów, które z nazwy czy składu obiecują wiele. Najgorzej jest, gdy coś nam nie smakuje, „nie wchodzi”. Muszą to być rzeczy sprawdzone i dla nas smaczne. Najlepiej jest, gdy na punktach odżywczych można zostawić swoją żywność. Przy takich dłuższych biegach to się zdarza i wtedy przygotowuję sobie jakiś sprawdzony liofilizat, owoce w puszkach i to tyle.

Bywają zawody, gdzie jedzenie jest – powiedzmy – takie sobie. Na Bajkale , na biegu Baikal Ice Marathon na śniadaniu przed startem był szwedzki stół, a na nim śledziki, kiełbaski, raczej jedzenie pod kolację i to taką zakrapianą. Po takim śniadaniu raczej walczyłbym z organizmem, a nie dystansem. Dziwnie tam na mnie patrzyli, gdy wyjąłem liofilizowaną owsiankę. Wiedziałem, że to mi da dużo energii i faktycznie przebiegłem ten dystans bez zaglądania do bufetów. Owsianka, jeden żel i udało się maratoński dystans na tym pokonać.

Niesamowite! Skoro powiedziałeś o liofilizowanej owsiance, to od razu przypomniałem sobie, że jesteś przecież ambasadorem polskiej marki żywności liofilizowanej – marki Lyo. Coś w tej marce jest wyjątkowego? Jak wejdzie się na stronę tej firmy i rzuci okiem do zakładki ambasadorzy, to widać wyraźnie, że to są ludzie którzy podejmują najambitniejsze działania w swoich dziedzinach.

Firm, które robią liofilizaty jest dużo na świecie, może w Polsce troszkę mniej, ale na świecie już się spotkałem z wieloma. Produkty tych marek są różnie komponowane. To, co przekonało mnie do wejścia w taką długą współpracę z marką Lyo, był fakt, że ja zacząłem wykorzystywać żywność liofilizowaną wcześniej, nim się starałem ich ambasadorem. Na swoje projekty potrzebowałem czegoś smacznego i sprawdzonego. Dania Lyo tworzone są z dobrych produktów, a to jest istotne, gdy chcemy się dobrze odżywiać i stawimy sobie wysokie cele. Jako sportowcy chcemy wiedzieć że produkt jest zdrowy. W Lyo wszystko jest przemyślane, od procesu produkcji po łatwość przyrządzenia, spożywania, a wszystko dopełnia jeszcze design produktów.

Tak, oczywiście najważniejszy jest smak i jakich elementów oraz ile energii danie dostarcza, ale nie ukrywajmy, że wygląd, zapach ma tu duże znaczenie. Tu wszystko zdaje się składać w jedną całość.

Znam ludzi, którzy tworzą te produkty. Wszystko to wynika z pewnego sposobu życia. To są ludzie aktywni, z naszego środowiska i myślą podobnymi kategoriami. Ich sposób bycia, podejścia do przyrody sprawia, że wybierają zdrowe składniki swoich dań. To jest autentyczne, klei się ze sobą, a nie zawsze w różnych firmach tak jest. Nawet jeśli bycie takim ambasadorem jest swego rodzaju kontraktem, pracą, to w pierwszej kolejności jest to przyjemność, a nie wykonywanie robót.

piotr hercog ambasador marki lyo

Masz w menu LyoFood ulubione danie?

Danie… Chyba nie mam takiego jednego dania. Dzielę to menu na dania główne i rzeczy śniadaniowe. Jeśli chodzi o śniadania, to właściwie bez względu na smak, owsianki są moim częstym wyborem. Jak ktoś się przyjrzy, jak skomponowane są te śniadania pod względem kalorii, to przekona się, że wszystko ma tu swój cel. Wydaje się, że nie jemy zbyt dużo, a taki posiłek trzyma długo i daje wiele energii. Z dań głównych – to zależy wszystko od projektu, wysiłku, miejsca i temperatury. Jak bywam w górach wysokich to tam na biwakach „wchodzą” świetnie takie polskie smaki… Wspomnę choćby o bigosie (śmiech), który jest rewelacyjny.

Jest obłędny!

Ja nawet raz podałem taki bigos rodzinie. Spędzaliśmy w górach z bliską rodziną święta i wzięliśmy tam po prostu liofilizowany bigos. W górach więc zjadam coś konkretniejszego. Jestem mięsożercą i dania mięsne, z sosem, makaronem ryżem są dla mnie podstawą. Jak jest cieplejsza pogoda to sięgam też z chęcią po pikantne rzeczy. W zależności od nastroju, temperatury, czy rodzaju działań jest różnie z wyborem konkretnych smaków. I w życiu codziennym, i na projektach jest to bardzo zależne.

Czyli jak Piotr Hercog kończy dystans ultra, to na mecie nie czeka support z konkretną potrawą?

Na zawodach przyjmujemy bardzo dużo słodkich rzeczy. Jedną taką stałą jest to, że po długich biegach zawsze ma się ochotę na coś do przełamania smaku – albo coś gorzkiego do picia, goryczkowego nawet (śmiech), albo smaki typu pizza, zapiekanka. Nie wiem co w tym jest, ale wielu moich znajomych, którzy startowali ze mną w rajdach, w drugiej części takiego dużego wysiłku mówiło, że mają smaka na pizzę albo zapiekankę. Duże prawdopodobieństwo, że po zawodach pójdę w tę stronę (śmiech).

Na czym skupiasz teraz uwagę? Nadal najważniejsze są dla Ciebie starty w zawodach, rozwijanie projektu „Piotr Hercog Mountain Challenge”, czy może masz inne plany?

Jest cały, szeroki wachlarz tego, co chcę wykonywać. Zawody sportowe w biegach górskich nie są już dla mnie tą najważniejszą rzeczą. Kiedyś to było nawet kilkanaście startów w ciągu roku, ale od kilku lat trochę wystopowałem. W Polsce startuję raczej w ramach przygotowania, treningu, a bardziej pociągają mnie starty w nietypowych miejscach, w trudnych biegach, jak na przykład bieg w Peru, który odbywał się na bardzo dużych wysokościach. Tam średnia wysokość na dystansie 100 km była na wysokości ok. 3500 m n.p.m. Rozpiętość tych wysokości była od 2800 do 4650 m n.p.m. W takim biegu aspekty przygotowania wytrzymałościowego są bardzo istotne.

Bardziej też idę w kierunku projektów w górach wyższych i to niekoniecznie projektów biegowych. Od ponad roku siedzimy z Januszem Gołębiem nad pomysłem zdobycia trzech najwyższych szczytów Ameryki Południowej, ale od poziomu 0. Najpierw na rowerze – najwyżej jak się da – a później biegowo i wspinaczkowo. Chcielibyśmy to zrealizować w krótkim czasie, w czasie około miesiąca, a sam dystans do przejechania na rowerach to jest blisko 2000 km i 30 000 m podjazdu… Chcemy zrealizować ten plan jesienią, ale kluczowe znaczenie będzie miała oczywiście pogoda. Ze względu na opady i temperatury można sobie na taki projekt pozwolić tylko dwa razy do roku.

Cały ten projekt „Piotr Hercog Mountain Challenge” polega na tym, by poznawać miejsca, w których mnie jeszcze nie było, a jeśli udaje się wkomponować do tego jeszcze sport, to jest super.

piotr hercog himalaje

Niejedno zawodnicze marzenie już w życiu spełniłeś – co jest lepsze? Lepiej jest marzyć i planować, czy najlepiej smakuje jednak realizowanie planów i spełnianie marzeń?

Z tym jest podobnie jak z treningami. Musi być równowaga. Nie możemy tylko marzyć i nie realizować, bo nigdy nie będzie kulminacji tego marzenia. Jedno i drugie jest na równi ważne. W procesie marzenia, jest bardzo dużo niewiadomych i to zawsze nakręca do działania. To jest super. Pewne projekty wymagają dużo czasu, siły i pieniędzy, czasami trzeba włożyć w nich trochę bólu. Jeżeli jednak wiemy, ile musieliśmy poświęcić, jak wiele czasu nas to kosztowało i jak wielu ludzi nam w tym pomagało, to spełnienie projektu daje dużo satysfakcji. Realizacja dowodzi, że to co sobie wymyśliliśmy jest możliwe. Bez marzeń trudno byłoby mi funkcjonować na co dzień.

Piotrze, bardzo dziękuję Ci za tę przemiłą rozmowę. Trzymam kciuki za Twoje projekty i życzę Ci wielu marzeń do zrealizowania.

Spodobał Ci się ten artykuł? Podziel się nim:
Zobacz również:

Możliwość komentowania została wyłączona.