Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług oraz działań marketingowych - zgodnie z Polityką prywatności. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce lub konfiguracji usługi. W toku przeglądania naszego portalu możemy gromadzić informacje pochodzące z twojego komputera (tzw. Profilowanie). Szczegółowe informacje, w tym o prawie sprzeciwu znajdziesz w Polityce Prywatności
Wyjeżdżając z dala od cywilizacji, musimy ustalić, co zabieramy. Wszystko składa się na wagę noszonego tobołka, również jedzenie. Dziś więc ważone jest wszystko, zaś wspominane być może z rozrzewnieniem przez co starszych zaprawionych turystów konserwy odeszły w niepamięć, od kiedy do powszechnego obiegu weszła żywność liofilizowana. Tutaj Skalnik przedstawia dość ciekawe jedzenie liofilizowane Trek’n Eat. Warto zapoznać się z każdym dostępnym na rynku liofilizatem, aby wyrobić sobie samodzielnie zdanie.
Niemiecka marka nie wzięła się znikąd. Należy do skupionego na odżywianiu i dostarczaniu wody koncernu Katadyn Group. Możemy być więc pewni, że dania liofilizowane Trek’n Eat przygotowywane są zgodnie ze wszelkimi rygorystycznymi zasadami. Sam proces liofilizowania wymaga bowiem staranności, aby wszelkie możliwe składniki odżywcze istotnie nie zostały zatracone.
Co ważne do spożycia takiego posiłku potrzebny jest nam wrzątek. Skoro i tak zasadniczo większość z nas obejść się nie może bez dobrze trzymającego wrzątek termosu, możemy – jest to znany, aczkolwiek dość improwizowany sposób – zabrać ze sobą wrzątek na drogę, o ile nie będziemy z tej wody korzystali po wielu godzinach od nalania. Termos zostawmy jednak lepiej na płyny, które chętnie wypijemy (rozwiązanie z termosem jest praktykowane tym chętniej, im jest goręcej). Do podgrzania wody wystarczy bowiem naprawdę niewielkich rozmiarów kuchenka z najmniejszym z możliwych nabojem gazowym. Sama czynność trwa również niewiele. Opakowanie Trek’n Eat jest na tyle grube, że nie powinniśmy się poparzyć przez nie, pamiętając oczywiście o zachowaniu ostrożności. Oczywiście kształt umożliwia postawienie go na równej powierzchni, niemniej spokojnie można nawet iść i jeść równocześnie, także z gorącym daniem wewnątrz. Można więc powiedzieć, że są to prawdziwe liofilizaty trek n eat, gdyż sam trekking przerwać można w ostateczności raptem na chwilę.
Osobny dział wyrobów Trek’n Eat stanowią pokarmy płynne. Te jednak nie są stworzone po to, aby jeszcze wygodniej się przemieszczać, a przynajmniej nie dla zwyczajnego turysty. Jest to – śmiało można tak to określić – wyposażenie ludzi, którzy naprawdę wyciskają siódme poty, zacząwszy biegaczy wyczynowców, przez triathlonistów, kończąc na tych, którzy chcą przedsięwziąć naprawdę trudny i siermiężny atak szczytowy. Co ważne pokarmów płynnych nie tylko nie wolno zalewać wrzątkiem, ale i nawet podgrzewać powyżej 60°C.
Tymczasem Trek'n eat nie musi być na trekking
Żywność liofilizowana nie została wymyślona bynajmniej dla turystów, choć oczywiście bezsprzecznie znajduje tam swojej zastosowanie. Danie liofilizowane Trek’n Eat jest sycące, a zarazem wysokokaloryczne. Wszędzie tam, gdzie tylko możemy uzyskać wrzątek: czy to w schronisku, czy to w hotelu; czy na rozstajach dróg, czy w oczekiwaniu na samolot – dania jedno- i dwuosobowe (czasami spożywane, a jakże, w pojedynkę), przekąski jak müsli czy legumina towarzyszyć mogą nam i naszych żołądkom. Oczywiście znakomitym uzupełnieniem tak wygodnego posiłku jest niemniej wygodny od wielu sztućców jeden sztuciec, mianowicie tzw. spork, który jest nie tylko lekki, ale i poręczny, stanowiąc wszystko w jednym. Ostatecznie żywność liofilizowana Trek’n Eat to zmyślny wybieg dla każdego zapominającego o uprzednim przygotowaniu obiadu. Sprawdzi się więc i w domu.